Mąż oglądał "Panoramę", nie oglądam TV, filmy oglądam w Internecie. Wolę nie wiedzieć o tych wszystkich strasznych rzeczach...
Mówią, że zmarło dziecko 1,5 roku... Gul w gardle, łzy w oczach, nie mogę oglądać takich rzeczy...
Zawsze przypomina mi się nasza sytuacja, coś mnie tknęło i wolałam "sprawdzić"...
Kurde! Nie mogli go zbadać czy jak?! Nigdy nie zrozumiem zachowania, niektórych ludzi/lekarzy. Musiałam to wyrzucić z siebie, chyba do końca życia tego nie zapomnę...
W 40 tygodniu ciąży wydawało mi się, że Oli się nie rusza (w brzuchu). Pojechaliśmy prędko do szpitala, w drodze telefon do ginekologa, który tylko utwierdził nas, że dobrze robimy. Po zarejestrowaniu podeszła do nas młoda pani ginekolog. Wszystko było OK, ale co się najedliśmy strachu to nasze... Badanie zakończyła zdaniem
"Lepiej przyjechać kilka razy za dużo, niż raz za mało"
I tego się trzymam... Nie dałam się i nie dam wszystkim zafartuchowanym chamom, którzy nie powinni być lekarzami!!!
W pewną sobotę w czerwcu dwa lata temu Olivier dostała wysoką gorączkę, jakoś około 40 st. Pojechaliśmy do najbliższego ośrodka, gdzie przyjmował lekarz ogólny, pediatrzy wtedy niemieli dyżurów w weekendy czy święta. Osłuchał, oznajmił, że wszystko ok, że płuca czyste, dał masę syropów (wychodziło 20 ml na raz x 3 dziennie). Zapytałam czemu ma oczy takie zaropione, i wtedy myślałam, ze spadnę z krzesła... "Dla mnie to wygląda jak zapalenie spojówek, ale nie jestem pediatrą i nic pani na to nie dam". Zapaliła mi się czerwona lampka, plułam sobie w brodę, że nie pojechaliśmy od razu do szpitala, ale w szpitalu i tak wysłali by nas do poradni.
Pojechaliśmy do szpitala, pani poprosiła o pesel, dałam żółtą kartę, którą dostałam od lekarza godzinę wcześniej. Dziecko na rękach, osłabione, smutne i śpiące. Po czy ona do mnie "Była pani dzisiaj u lekarza, chce pani go sprawdzić?!". Wyjaśniłam, że znam swoje dziecko, że nie przyjmie mi tyle leków na raz, że zwróci, opowiadam szybko o zaropionych oczach. Przyjęli. Przyszła do nas młoda pani doktor z SORu, zbadała i już po osłuchaniu nie miała wątpliwości zapalenie oskrzeli... Miło wyjaśniła, że możemy zostać w szpitalu, że podejrzewa zapalenie oskrzeli, ale podeśle pediatrę. Wysłała na RTG. Po badaniu przysłała do nas przemiłego pana pediatrę, który potwierdził moje obawy co do dawki syropów. Na szczęście mogliśmy leczyć się w domu.
Czasem jak sobie przypominam tą historię, i zaczynam gdybać... Mam łzy w oczach, co by było, gdybym nie uparła się i nie pojechała do szpitala... Wolę nie wiedzieć...
P.S. Na zdjęciu dwóch najlepszych kumpli :)
Chłopcy cudni 😍 aż serce rośnie jak człowiek ogląda takie zdjecia! a co do tekstu to całkowicie się z nim zgadzam! Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuń:*!
Usuń